poniedziałek, 30 maja 2016

Raj...Słowacki Raj

W minioną niedzielę (22.05) postanowiliśmy wraz z Marią i Wieśkiem wybrać się do Słowackiego Raju. W tym miejscu składamy wielki pokłon Wieśkowi za ten jakże wspaniały pomysł ;) Wieśku, czy czujesz się teraz usatysfakcjonowany? :P

Ale wracając do meritum: pobudka w niedzielę (o zgrozo!) o 4 rano, bo o 5 wyjazd. Przed nami ok. 3 godziny jazdy samochodem. Poranek rześki, słońce powoli wyłania się zza horyzontu. Jednym słowem baja. Ponieważ trasa prowadzi również autostradą musimy się zaopatrzyć w winietę. I tu sprawa wcale nie jest taka prosta, bo w związku z tym, że winiety są teraz elektronicznie nie na każdej stacji benzynowej jest możliwość ich kupienia. Można oczywiście kupić on-line, a także za pomocą specjalnej aplikacji na smaftfony, ale jeśli chcecie kupić na miejscu, to jedynie na stacji Slovnaft. Z tego co wyczytałam w internecie, to również można kupić w specjalnych automatach przy granicy, jednakże przy przejściu w Glince takiego cuda nie ma.

Po drodze mijamy przepiękny Zamek Orawski i postanawiamy w drodze powrotnej o niego zahaczyć. O 8.20 meldujemy się na parkingu. Pierwsze miłe zaskoczenie: parking na cały dzień tylko 2 euro, w porównaniu z naszymi parkingami przy szlakach cena naprawdę zaskakuje. Druga niespodzianka przy zakupie biletów do parku. Normalna cena za osobę na 1 dzień to 1,5 euro. Miła pani w okienku pyta się ile nas w sumie jest i mówi, że skoro jesteśmy w czwórkę, to sprzeda nam wspólny bilet po 1 euro od osoby. Tym sposobem parking wychodzi tak jakby gratis ;) To lubimy!

Przed wejściem na szlak robimy jeszcze krótki postój na śniadanie i w drogę. Plan na dziś to trasa zielona przez wąwóz Sucha Bela. Już od pierwszych metrów trasa się nam bardzo podoba, choć kamienie bardzo śliskie i nawet buty z dobrą podeszwą mają problem. Idziemy korytem strumyka, przeskakując po kamieniach i kłodach. Po jakimś czasie zaczynają się pojawiać drewniane pomosty. Zdecydowanie bardziej naturalnie i przyjemniej niż w Dierach na Małej Fatrze. Co chwilę przystajemy na sesje foto. W końcu docieramy do pierwszej metalowej pionowej drabiny. Są emocje jest zabawa :)







Pokonujemy Misowe Wodospady a następnie Okienkowy Wodospad. W tych miejscach tworzą się korki. Każdy chce mieć zdjęcie z własną osobą na tle wodospadów. Oba odcinki są również trudne technicznie. Trzeba nie mieć lęku wysokości i przestrzeni, nie bać się w zasadzie wchodzić bez zabezpieczenia po śliskich drabinach.

Na końcu wąwozu, wychodzi się przez las na płaskowyż, gdzie praktycznie wszystkie szlaki prowadzą do centralnego miejsca parku zwanego Klasztorisko. Należy zaznaczyć, że wszystkie szlaki w ciśniawach są jednokierunkowe i poprowadzone pod prąd. Przy schronisku posiłkujemy się, planujemy dalszą trasę. Idziemy na przełom Honradu i wzdłuż niego wracamy do Podlesoka, gdzie mamy auto. Tu sztuczne ułatwienia znajdują się nad rzeką w postaci mostów i takich podestów z łańcuchem. Problemem staje się minięcie na takim podeście zawieszonym nad lustrem wody. Tu w porównaniu z wąwozami, szlak jest dwukierunkowy.


Wracając do domu, zahaczamy jeszcze o wspomniany wcześniej Zamek Orawski. Niestety jest już zamknięty. Oglądamy go z zewnątrz i postanawiamy kiedyś tu wrócić by zobaczyć go od środka :)


Ewa i Tomek

Kraj: Słowacja
Rejon: Popradzki kraj, Słowacki Raj
Dojazd: kierować się na Poprad, a dalej na Hrabusice i na autocamping Podlesok
Start-meta: Parking przy autocampingu Podlesok,  płatny 2 euro,
Atrakcje: Przełom Honradu, tzw ciśniawy (Sucha Bela, Kysel, Sokolia Dolina, etc)
Koszty: dojazd we własnym zakresie, z BB w zależności od wariantu 200-220 km w jedną stronę, ewentualna winieta jeśli korzysta się ze słowackiej autostrady.
Pamiętajcie że w górach słowackich warto mieć ubezpieczenie, każda akcja ratownicza jest płatna.

poniedziałek, 16 maja 2016

Czy fiordy jadły nam z ręki?!

Zdarzyło się. Luty 2016!

-Kochanie! Są fajne ceny do Stavanger! Brać?
-Jak chcesz kochanie!
-Ale wiesz, zawsze chcieliśmy jechać na Preikestolen.
-A kiedy i po ile?
-Na początek maja, po 98zł za osobę.
-To kupuj. Raz się żyje!

Dzwonię jeszcze do znajomych i w 4 osoby z jednym dużym bagażem mamy zaklepane bilety z Gdańska do Stavanger. Tak oto w dniu urodzin sprawiłem sobie prezent :).

Na miejscu będziemy 2 dni. Teraz zaczynają się sprawy logistyczne. Co chcemy zobaczyć oprócz Pulpit Rock? Czym będziemy się poruszać i gdzie spać? Jak się spakować w 4 osoby do jednego bagażu z limitem 23kg?
Decydujemy się na wypożyczenie auta, spanie pod namiotem i zobaczenie również Kjeragbolten, który znajduje się na drugim końcu Lysefjordu.
W tym miejscu musieliśmy kupić nowy namiot. Padło na markę Decathlon i model Quickhiker Ultralight II. Spokojnie spakowałem ten namiot do bagażu podręcznego i zostało sporo miejsca. Wymiary i waga są naprawdę ultra. Niecałe 2kg i bardzo małe wymiary po złożeniu. Po jednej nocy nie możemy o nim za dużo napisać. Miejsca w środku było wystarczająco dla naszej dwójki, a wymiary i waga bardzo nam odpowiadały.
Drugim zakupem był śpiwór. Mimo że mamy ich kilka, brakowało nam małego, o dobrych parametrach cieplnych. Kto wie jaka będzie noc w Norwegii na początku maja. Po poszukiwaniach kupiliśmy Mckinley X-Treme Light 1000 II. Relatywnie dobra cena (promocja :) ) i wymiary po spakowaniu. Takie wyjazdy mają coś w stylu fast&light, lub jak to mawia pewien bielszczanin: odlekczanie :) Pozdro dla Ganszera!

Samolot mieliśmy z Gdańska o 6 rano. Wyjazd z domu wieczorem, po drodze zahaczamy o Żory. Jadą z nami Karolina i Tomek z travloga. Nad ranem dojeżdżamy na lotnisko. Zastanawiamy się czy uda nam się odprawa. Sam nie wiem czy mój mega wielki plecak waży mniej niż 23kg, inni mają bagaże podręczne trochę większe. Udaje się. Jak to mówią: "jak się popieści, to się zmieści".
Sam lot, jak lot. Każdy z nas śpi. Przed lądowaniem się budzę, patrzę przez okno i nie mogę uwierzyć. Lecimy nad fiordem, ale ..... ale on jest biały!!! Śnieg? No to niezła lipa. Pomału śnieg zanika a po drugiej stronie zauważam jakby charakterystyczne miejsce. To chyba był parking pod Preikestolen. No to wiemy, że na półkę spokojnie wejdziemy.

Na lotnisku mieliśmy zarezerwowany samochód. Sprawy papierkowe poszły bez problemu. Pakujemy się i jedziemy ku przygodzie. Kierunek Pulpit Rock czyli Preikestolen. Jedno z TOP Norwegii. Dostać się tam z lotniska można na dwa sposoby. Tak jak my, wypożyczonym samochodem lub autobusem z lotniska do centrum Stavanger. Linia nr 9 Kolumbus oraz Flybuss. Następnie z przystani promowej przepłynąć do Tau i przesiąść się na podstawiony autobus (Boreal), który Was zawiezie na parking pod Preikestolen. Bilet kupuje się na promie i obejmuje również busa. Można kupić od razu bilety powrotne. Ciekawostką jest to, że wszędzie i każdą kwotę zapłacicie kartą. Nie trzeba mieć gotówki.
Nasza trasa prowadziła do Lauvvik, a stamtąd promem do Oanes. Po drodze zaopatrujemy się w wodę do picia prosto z jeziora. Napis zobowiązuje "Water Drink" - smak runa leśnego bezcenny :D
Na miejscu parkujemy na poboczu - chyba nie do końca na legalu, bo parking był poniżej. Ryzyk fizyk ;) Pogoda dopisuje, ludzi jest dużo, szlak szeroki i dobrze oznakowany. Dojście na półkę nie sprawia problemu i zajmuje ok 1,5-2 h. Wystarczy dobra kondycja, marsz po kamieniach, głazach, odporność na ekspozycję. Pulpit Rock leży na krawędzi fiordu Lysefjord 604 m nad taflą wody. Naprawdę kawał skały. Jest przepięknie. Robimy foty wśród tłumu turystów. Spędzamy tu dłuższy czas. Nie śpieszy nam się a fiord je nam z ręki :)
















Przyszedł czas by wrócić do auta.
Kolejnym celem był Kjeragbolten. Taki kamyk wciśnięty między ściany na drugim końcu tego samego fiordu. To był cel na drugi dzień, ale najpierw trzeba tam dojechać. Drogą, objeżdżając Lysefjord ok 140 km. Wracamy w kierunku promu. Zatrzymujemy się przed przeprawą na krótką przerwę. Posiłkujemy się, podziwiamy fiord z brzegu, ogromny most i przepływające promy. W wodzie można zauważyć rosnący morszczyn. To taki glon, który po oderwaniu się, dryfuję wraz z prądami morski i dociera na polskie wybrzeże.


Przeprawy idą szybko, w końcu dla tubylców to normalny środek transportu. Jedziemy według nawigacji. Co rusz ukazują nam się piękne krajobrazy. Jedziemy doliną otoczoną stromymi zboczami. Z prawej wodospad, z lewej wodospad, rzeka, kaskady, góry, w oddali śnieg. Ciężko jest prowadzić a zarazem próbować oglądać krajobraz. W pewnym miejscu zauważam wodospad do którego może udałoby się dojść. Zatrzymujemy się i starą drogą, wzdłuż rzeki, przez nieoświetlony tunel, docieramy do podnóża wodospadu. Tu widać że woda jest żywiołem. Hektolitry spływają a wręcz spadają. Mimo że nie jest on dużym wodospadem, swoją siłą uszkodził tunel, w którym kiedyś biegłą droga.



Jadąc dalej, śnieg który widzieliśmy w partiach szczytowych, pojawił się niżej a rzeki i jeziora skute były lodem. No i mieliśmy problem. Bo w śniegu się nie rozbijemy. Decydujemy, że wrócimy się kilka km, by znaleźć miejsce bez śniegu. Znajdujemy i rozbijamy się nad rzeką. Resztę km pokonamy na drugi dzień rano. Szykujemy jedzenie, rozpalamy ognisko, gotujemy wodę. Czujemy się dziko :).  Słońce zaszło, ale jakoś ciągle jasno. Jest godz. 20.00 a tu widno. Godzinę później nadal bez zmian. Co u licha? Białe noce? Przecież nie jesteśmy na północy. O 22 idziemy spać mimo że jest nadal jasno jak w dzień. W sumie to Ewa o tej porze czytała książkę w namiocie. Bez lampki! Więc sobie wyobraźcie jak to mogło wyglądać. Na szczęście dało się zasnąć i przespać noc.



Ranek chłodny, ale pogodny. Zapowiada się znowu ładny dzień. Szybko się ogarniamy, jemy i wyruszamy. Pokonujemy znane nam km. Mijamy miasteczka, wsie, które wyglądają jakby się w nich czas zatrzymał. Coraz więcej śniegu, lodu i wodospadów. Skręcamy z głównej drogi, ostatnie 30 km do celu i......i droga zamknięta. Normalnie szlaban, na kłódkę! To jest jedyna droga lądowa na Kjeragbolten. Nic, szkoda nam dnia. Sprawdzamy mapy, niedaleko są szlaki. Jedziemy pod ośrodek narciarski w Adneram. Warun taki że spokojnie można o tej porze pojeździć na nartach. Robimy tu pętelkę. W jednym miejscu widzimy w oddali wodospad. W linii prostej jakieś min. 2 km. Robi on taki hałas, że słychać go aż tutaj. Wracając zjeżdżamy nad jezioro, by zrobić sobie przerwę w drodze do Stavanger.







Auto mamy oddać przed północą. Postanawiamy zwiedzić miasto. Bardzo malownicze, tętniące życiem. Przechadzamy się po porcie, starym mieście, wąskimi uliczkami. Bardzo nam się podoba.
Czas wracać na lotnisko. Auto chcemy oddać z pełnym bakiem. Zajeżdżamy na stacje a tam ciemno.
Tu ciekawostka a może dobry przykład. Mimo że nie było nikogo, auto da się zatankować. Wystarczy mieć kartę płatniczą. Obok pistoletów są terminale na kartę. Wkładasz, system sprawdza czy karta jest ok, i możesz tankować :).
Noc spędzamy na lotnisku. Rano mamy samolot powrotny.









W niedzielę, po powrocie, udajemy się jeszcze na plaże do Gdynii Orłowej oraz na szybko zwiedzamy stare miasto w Gdańsku. Po południu wracamy w kierunku domu. Tak minął nam szybki weekend w Norwegii.




Nasze spotkanie z fiordem, skończyło się wynikiem 1:1. Musimy tam wrócić, nie tylko dla tego by wynik był na naszą korzyść. Wrócimy, bo Norwegia przyciąga niczym pole magnetyczne :)

W tym miejscu chcielibyśmy podziękować Karolinie i Tomkowi za towarzystwo.

Tomek

Kraj: Norwegia
Region: Rogaland, Stavanger
Cel: Preikestolen i Kjeragbolten
Koszty:
Bilety lotnicze; Gdańsk-Stavanger-Gdańsk, 4 osoby + jeden bagaż nadawany 630 zł (Wizzair)
Wizzair do Stavanger lata również z Katowic i ze Szczecina, można też dostać się droższą linią Norwegian np z Krakowa.
Wynajem auta na 2 dni + koszt paliwa 710 zł (koszt zależny od kursu korony i przelicznika banku)
Prom Lauvvik-Oanes-Lauvvik 159 zł
Parking Stavanger 23 zł
Bielsko-Żory-Gdańsk-Gdynia-Gdańsk-Żory-Bielsko: 1335 km, Koszt przejazdu zależny od spalania i rodzaju paliwa ;)
Winieta: Toruń-Gdańsk 29,90 zł + powrót (29,90 zł)
Parking przy lotnisku Gdańsk 40zł

Za to wszystko płaciliśmy kartą, wrażenia bezcenne :)