wtorek, 21 czerwca 2016

Karkonosze

Ostatni weekend maja spędziliśmy w przepięknych Karkonoszach. Było to połączenie przyjemnego z przyjemniejszym ;) czyli sobotnie zawody Tomka + niedzielne zwiedzanie okolicy. W tej wyprawie towarzyszyli nam Maria i Wiesiek - dzięki Wam za to!

Z BB wystartowaliśmy w piątek o godz.19, żeby na miejscu w Sobieszowie zameldować się po 22. Trasa przebiegła bez żadnych komplikacji i szybko. Nocleg mieliśmy przy Centrum Turystyki Transgranicznej. Na czas zawodów centrum udostępniało bezpłatnie zawodnikom i kibicom teren pod namioty, a także dostęp do sanitariatów. Gdy dotarliśmy na miejsce stało już małe miasteczko namiotowe, także szybki wypak, rozbijanie i spać, bo rano start.

Poranek przywitał nas pochmurny i chłodny, ale myślimy sobie, rozpogodzi się... Czas na śniadanie, wbijamy się pod wiatę i znosimy tam nasze akcesoria. Zaczyna kropić.... Im bliżej startu tym coraz ciemniejsze chmury... w końcu nadchodzi mega burza i ulewa taka, że boimy się jak namioty to zniosą... Myślimy sobie, cudnie! Mokro, zimno ..., ale za to nowe doświadczenie. Na szczęście o 9 jest już po deszczu, Tomek melduje się na starcie. 3,2,1 i poszli!




Razem z Marią i Wieśkiem mamy jakieś 3 godziny dla siebie, żeby być na mecie na powrót naszego zawodnika. Aby nie siedzieć bezczynnie przy namiocie, korzystamy z poprawiającej się aury i idziemy na wycieczkę. Zaraz obok jest wejście do Karkonoskiego Parku Narodowego i zamek Chojnik. Miła niespodzianka, do parku można wejść z psem, a także wjechać na rowerze - zupełne przeciwieństwo naszego TPN. Po 15 minutach marszu temperatura wzrasta, wychodzi słońce, wszystko zaczyna parować, czujemy się jak w dżungli ;) Po drodze mijamy Zbójnickie Skały i Skalny Grzyb - formy skalne trochę mi przypominają Błędne Skały w Górach Stołowych. Oczywiście sesja foto musi być przy skałkach. W końcu docieramy do zamku. Nie odmawiamy sobie wejścia do środka. Koszt 6 zł. Do zwiedzania nie ma dużo, właściwie są to już ruiny. Na dziedzińcu można usiąść na ławeczkach i posłuchać z głośników o historii zamku. Warto jednakże skusić się na wejście, gdyż z wieży rozciąga się przepiękna panorama. I koniecznie dobrze rozglądajcie się za smokiem ;)



 


 

Po kulturalnej części spaceru powoli kierujemy się z powrotem, aby na spokojnie oczekiwać na pierwszych biegaczy na mecie i na najważniejszego dla nas zawodnika. Na mecie oczekujemy z niecierpliwością Tomka. Pierwszych trzech zawodników przybiegło jeszcze przy sprzyjającej aurze, kolejni nie mieli tyle szczęścia. Rozpętała się kolejna burza. W końcu jest! W strugach deszczu Tomek wbiega na metę :)


Ulewa nie odpuszcza. Jest coraz gorzej. Każdy chowa się gdzie może. Po "oporządzeniu" się biegacza postanawiamy nie siedzieć bezczynnie i jedziemy do Jeleniej Góry. Ze szkolnej wycieczki pamiętałam, że Jelenia ma bardzo ładny rynek. Rzeczywiście, robi  wrażenie, natomiast podcienia dookoła są wymarłe. 70% lokali stoi pustych - szkoda. Na szczęście nasza niezastąpiona Maria w informacji turystycznej zasięga języka, gdzie można napić się dobrej kawy. Za radą miłej pani udajemy się do pobliskiej Czekoladziarni. Faktycznie - jest w czym wybierać, czekolady na gorąco w różnych smakach, pyszne ciasta i dobre kawy. Polecamy!

Pogoda znów się poprawia, więc pełni optymizmu wkraczamy do sklepu, aby zaopatrzyć się w prowiant na grilla. Wszak "sezon namiotowy" bez grilla się nie liczy ;) Wracamy do bazy i szykujemy się do chillout'u. Burza krąży, ale na szczęście teraz przechodzi cały czas bokiem. Życie w miasteczku namiotowym wre. Aż miło popatrzeć. Atmosfera super. Chłopcy integrują się z innymi zawodnikami, wspólnie dopingują wracających z biegu ultra, który wystartował o 2 w nocy. Dziewczyny padają, chłopaki niezmordowanie czekają na mecie ;) 


Niedziela wita nas piękną pogodą. Plan na ten dzień to kościół Wang w Karpaczu i Śnieżka. Po śniadaniu i spakowaniu dobytku wyruszamy. 





Kościółek, jak widać na zdjęciach jest przepiękny. Wejście na teren dziedzińca w tygodniu kosztuje 8 zł. W niedzielę, z racji tego, że byliśmy przed mszą, wejście było bezpłatne. Wejście do kościoła jest tylko bezpłatne podczas mszy. Nam niestety nie udało się zobaczyć go w środku.

Z pod kościoła jedziemy już w kierunku kolejnego punktu wycieczki. Tym razem wybieramy wariant "ceperski" i na Kopę wyjeżdżamy kolejką. Jest to nie lada atrakcja, bo to kolejka krzesełkowa jednoosobowa :) Z Kopy kierujemy się do Domu Śląskiego, a stamtąd już na Śnieżkę. I tu rozczarowanie... Na szczyt prowadzą dwie drogi, a każda z nich wygląda jak "autostrada górska". Dla nas zero walorów przy takim szlaku. Korona Sudetów zaliczona, ale więcej na nią nie wyjdziemy, choć widoki ładne. Zdecydowanie wszyscy wolimy bardziej dzikie szlaki, których w Karkonoszach mamy nadzieję nie brakuje. 




Na koniec jeszcze fotka pięknej fasady budynku i powoli kierujemy się w stronę Bielska.


Po drodze zahaczamy jeszcze o rodzinne strony Tomka. Z tego miejsca pozdrawiamy całą rodzinkę z Opolszczyzny ;)


Ewa