Sobota... do południa proza życia czyli praca, za to po południu trening biegowy. Tym razem asfalt czyli z domu na lotnisko i z powrotem. Każde z nas miało inny dystans, więc w pewnym momencie się rozdzieliliśmy. Tomek pobiegł dalej, a ja już wracałam w kierunku domu.
Niedziela czyli otwarcie sezonu skałkowego :) Na pierwszy ogień Dolina Kobylańska. Pogoda słoneczna, a co za tym idzie "ludziów jak mrówków". Na polanie morze namiotów, skały oblężone, więc pozostały nam niedobitki.
Pierwszy wspin na Turnię z Krzyżem. Tomek poprowadził drogę, potem ja próbowałam, ale nie doszłam do końca. Poległam nad półką. Eh... ;)
Po zdemontowaniu stanowiska asekuracyjnego przenosimy się kawałek dalej na Turnię Marcinkowskiego - to jedna z moich ulubionych póki co ;) Plusem jest to, że aby zamontować stanowisko wystarczy wejść z boku i już się jest na górze, a potem tylko zjechać na linie.
Tutaj też robimy sobie przerwę na piknik, po czym wspinamy się dalej.
Po parokrotnym wejściu postanawiamy się znów przenieść i idziemy pod Skalny Mur. Niestety jest on cały zajęty przez pojedyncze ekipy i kurs. Wracamy na pierwszą polanę z nadzieją, że jakieś drogi na moje możliwości będą wolne. Niestety i tu nie mamy szczęścia. Rozkładamy koc i czas na chillout. Tomek cyka foty, a ja czytam ;) Dalej wszystkie drogi zajęte, zaczyna się chmurzyć. Niebo coraz ciemniejsze, więc podejmujemy decyzję o odwrocie i idziemy do auta. Mimo wszystko otwarcie uważamy za udane. Oby częściej w tym sezonie ;)
Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, to kolejna relacja będzie z serii tych dalszych podróży ;) Zatem trzymajcie kciuki i śledźcie nas na fanpage'u.
Ewa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz